wtorek, 30 października 2012

Dzien 16. - "Bez mięsa"


Dyniowe tematy...


Święta zmarłych nie lubię, bo jest strasznie smutne. Z resztą nie ma dla mnie większego znaczenia, bo to trochę jak z walentynkami - raz do roku większość hutrem przypomina sobie o zmarłych... A można częściej i każdy raz jest tak samo wyjątkowy (a może nawet bardziej...).

A jeśli chodzi o Halloween, to jest do dla mnie po prostu świetna zabawa i niektóre jego elementy są bardzo fajne! Na przykład dzieciaki łażące po domach z tekstem CUKIEREK ALBO PSIKUS! Super!

Są też dynie, z których można wyczarować wiele rzeczy. Ja w tym roku zrobiłam babeczki dyniowe, potwora z dyni i ususzyłam pestki.

 Babeczki dyniowe 

Do ich zrobienia potrzebne są:

  • 1 szklanka mąki pełnoziarnistej
  • 2 szklanki mąki pszennej
  • 1/2 szklanki mleka
  • 1/2 szklanki oleju
  • szczypta soli i cynamonu
  • 1 szklanka cukru
  • 1/2 kg ugotowanej do miękkości i zblendowanej dyni
  • 2 jajka
  • 2 łyżeczki proszku do pieczenia
  • łuskane pestki dyni
  • no i foremki na babeczki

Jak przygotować?

Dynię rozgotowujemy i blendujemy. Mieszamy ze sobą suche składniki. A następnie mieszamy ze sobą mleko, olej i jajka. Mleczno-olejowo-jajkową mieszankę wlewamy do suchych składników, dodajemy dynię (ja dodałam ciepłą, nic złego się nie dzieje) i mieszamy łyżką do połączenia składników. Ciasto powinno być lekko grudkowate. Potem oczywiście przekładamy je do foremek, posypujemy pestkami dyni i pieczemy w temperaturze 210 stopni przez 25 minut. Gotowe. Są naprawdę smaczne!


Dyniowy przystojniak

A oto nasz dyniowy potwór, tzn. mój i mojego ukochanego. Ja drążyłam (jakaś maskara - pomarańczowa paćka, wyślizgujące się z rąk pestki i boląca ręka - bez łyżki się nie obejdzie), a ukochany wycinał. Myślę, że podział mimo wszystko sprawiedliwy. :-)


Suszenie pestek...

To naprawdę nic trudnego. Pestki płuczemy, osuszamy ściereczką, rozkładamy na papierze do pieczenia i podsuszamy w piekarniku. Ja wykorzystałam nagrzany po pieczeniu babeczek piekarnik. Ważne - w czasie suszenia pestki warto mieszać drewnianą łyżką i równomiernie rozkładać po całym papierze.


Ach, no i jeszcze dziś rano czekało na mnie wspaniałe śniadanko, przygotowane przez mamę mojego jedynego. Pycha wegakanapka! :D Chlebek wieloziarnisty, pasta z soczewicy, świeża bazylia, kapusta pekińska, żółty ser i odrobina keczupu. :-)


poniedziałek, 29 października 2012

Dzień 15. - "Bez mięsa"

Dziś 15. dzień! Ale ten czas leci! Wydaje mi się, że to wyzwanie zaliczę spokojnie... ;-) No i oczywiście po tych 30 dniach nadal będę wegetarianką.

A dziś bardzo króciutko, ale treściwie...

 Naleśnik z soczewicą 

składniki na farsz:

  • paczka zielonej soczewicy (ja zawsze kupuję Sante)
  • 4 średnie cebule
  • sól
  • pieprz
  • olej do smażenia

na ciasto naleśnikowe:

  • 2 szklanki mąki
  • trochę więcej niż 2 szklanki mleka
  • 2 jajka
  • 1/2 szklanki oleju

przygotowanie farszu:

Warto namoczyć na noc soczewicę. Na drugi dzień zalewamy ją czystą wodą, pamiętając, że woda ma ją lekko zakrywać (nawet nie musi dokładnie) i gotujemy do miękkości. To naprawdę zajmuje chwilkę, jeśli była namoczona. Jeśli nie, czasami trzeba gotować i pół godziny.

Na patelni smażymy pokrojoną byle jak cebulę - na złoto.

Soczewicę odsączamy lekko z wody, dodajemy usmażoną cebulę, sól i pieprz (na oko ;-) i blendujemy na jednolitą masę. Voila! Gotowe! :D Oczywiście nie zużyje się całego farszu na tą ilość naleśników, którą otrzymamy z podanej ilości składników. Dlatego połowę farszu można zamrozić w plastikowym pojemniku na żywność (oczywiście zamkniętym). Sam farsz świetnie smakuje także na kanapkach, np. zamiast pasztetu.

przgotowanie naleśników:

Podane wcześniej składniki mieszamy ze sobą (najwygodniej mikserem). Olej dolewamy do ciasta - jeśli ma się patelnię teflonową, wystarczy pierwszego naleśnika usmażyć na kilku kroplach oleju. Potem już nie trzeba w ogóle używać oleju. Efekt? Naleśniki są miękkie, ale lekko chrupiące i nie są tłuste!

Na koniec oczywiście smarujemy każdy naleśnik grubą warstwą farszu i zwijamy w rulonik. Gotowe naleśniki fantastycznie smakują z czerwonym barszczem - może to być wspaniała potrawa na wigilijny stół.



niedziela, 28 października 2012

Dzień 14. - "Bez mięsa"

Kwaśno i słodko...

Dziś były same wegetariańskie pyszności. Na obiad zupa ogórkowa, a na deser ciasto czekoladowe.

 Ogórkowa 

Zupkę przygotowała mama mojego ukochanego. Co potrzeba?

  • starte kwaszone ogórki
  • ziemniaki
  • marchewki
  • pietruszki
  • seler
  • por
  • pieprz, sól
  • liście laurowe
  • ziele angielskie
  • odrobina oleju
  • śmietana

Włoszczyznę kroimy w kostkę, dodajemy ogórki, zalewamy wodą, przyprawiamy i gotujemy do miękkości. Podajemy ze śmietaną. Proste, smaczne i sycące!


 Czekoladowe ciasto 

Jest pyszne, lekko wilgotne i mooocno czekoladowe! Do tego szybko się je robi. Potrzebne składniki:

  • 1 kostka masła
  • 10 łyżek wody
  • 3 łyżki prawdziwego kakao
  • 1 szklanka cukru
  • 1 cukier waniliowy
  • 1,5 szklanki mąki
  • 2 łyżeczki proszku do pieczenia
  • 3 jajka
  • masło i bułka tarta - do przygotowania blachy
  • wiórki kokosowe

Masło, cukier, cukier waniliowy, kakao i wodę podgrzewamy w garnku mieszając, tak aby powstała jednolita masa. Odlewamy 1/5 szklanki powstałej czekolady.

Studzimy i dodajemy żółtka. Mieszamy. Potem dodajemy mąkę i proszek do pieczenia. Następnie ubijamy białka i łączymy delikatnie z ciastem.

Blachę smarujemy masłem i wysypujemy bułką tartą. Wylewamy ciasto. Pieczemy w piekarniku nagrzanym do 200 stopni przez 25-30 minut.

Jak ciasto wystygnie, smarujemy je wcześniej odlaną czekoladą i posypujemy wiórkami kokosowymi. Wielkie MNIAM!


I na koniec zdjęcie ogrodu...


sobota, 27 października 2012

Dzień 13. - "Bez mięsa"

Dziś po przebudzeniu myślałam sobie o swojej wegetariańskiej diecie... Chyba nie robię tego za dobrze, dlatego postanowiłam, że po Wszystkich Świętych wybiorę się do tej dietetyczki.

A dziś, jak to przy sobocie, sprzątałam, coś tam skubnęłam i zastanawiałam się, co zjem na obiad. Na szczęście tata mojego ukochanego, zrobił tzw. blaszaka. Przygotował dwie wersje: z mięsem i wegetariańską.

 Blaszak 

Niestety nie znam dokładnie całego przepisu (chyba jest tajemnicą), ale widziałam jak się go mniej więcej robi.

Potrzebne są:

  • ziemniaki
  • cebule
  • ząbki czosnku
  • jajka
  • troszkę mąki
  • pieprz, sól
  • olej

A przygotowanie? Ciasto na blaszaka robi się tak, jak na placki ziemniaczane. Ale nie smaży się go, tylko wykłada na posmarowaną olejem blachę z piekarnika. No i zapieka się to w 200 stopniach przez chyba godzinę. Ważne - do startych ziemniaków nie dodajemy surowej cebuli, a podsmażoną na patelni na złoto.

Jest pyszny (ja oczywiście jadłam ten w wersji wegetariańskiej)! Sugeruję, by jeść go ze śmietanką i pestkami dyni. Jego zaletą jest na pewno to, że nie jest tłusty (prawie w ogóle), a smakuje jak placki ziemniaczane (nawet lepiej). No i jest megasycący!


Dziś podczas sprzątania zrobiło mi się strasznie gorąco! I zrobiłam sobie coś, co fajnie chłodzi i orzeźwia. A poza tym myślę, że jest zdrowe.

 Orzeźwiający koktajl truskawkowy 

  • 20 truskawek mrożonych (można kupić w sklepie)
  • 15 listków świeżej mięty
  • szklanka mleka 2%

Przygotowanie jest bajecznie proste, pod warunkiem, że ma się blender. Wrzucam wszystko to wysokiego naczynia i miksujemy. Przelewamy do szklanki i można pić. Dla chętnych - można dorzucić łyżeczkę otrębów.


Dziś wszyscy publikują zdjęcia pierwszego śniegu. Nie będę gorsza! Oto, co ujrzałam zaraz po przebudzeniu:


piątek, 26 października 2012

Dzień 12. - "Bez mięsa"

Tajemnica ujawniona...

Wczoraj byłam na wegezakupach w M&S. Kupiłam jeden produkt. Jaki? Oto on! :-)

 Warzywka do zapiekania w piekarniku 


W papierowym pudełeczku znajdziemy aluminiowe naczynko wypełnione warzywami. Jakimi? Ziemniakami, kalafiorem, marchewką, cebulką, zieloną fasolką. Oczywiście, aby danie nie było nijakie, wzbogacono je kilkoma dodatkami, np. masłem, śmietanką, solą morską (!), pieprzem.

Na pudełku znajdziemy informację, jak przygotować danie. W sumie jest to proste. Trzeba wyjąć aluminiowe naczynko, oderwać z niego folijkę ochronną, nastawić piekarnik na 200 stopni C i piec... 50 minut. Trochę długo, ale trzeba wziąć pod uwagę, że do piekarnika wkładamy zamrożone surowe warzywa, więc potrzeba trochę czasu, by nie jeść surowych.





Po 50 minutach moja kolacja była gotowa! Jaka jest ta potrawa? Bardzo delikatna! I w zapachu i w smaku (choć pieprz w tym wypadku rzeczywiście dodał jej charakteru, ale był cały czas łagodzony przez śmietanę). Warzywa były miękkie, ale nie rozgotowane - przyjemnie się je jadło.


Jeśli chodzi o ilość, to dla mnie całe danie na raz jest nieco za duże. Mogłam je rozłożyć na dwa dni.

Za tę kolację zapłaciłam 10 zł. Nie wiem, czy to dużo, czy to mało. Z jednej strony ktoś może powiedzieć, że warzywa można samemu przygotować, przyprawić, zalać śmietanką i wydać dużo mniej. Z drugiej strony, dla osoby, która na przykład późno wraca z pracy (tak jak ja), jest to świetne rozwiązanie. Można iść pod prysznic, poczytać książkę, a jedzonko samo się robi. ;-)

czwartek, 25 października 2012

Dzień 11. - "Bez mięsa"

Wizyta w ukochanym M&S!


Dziś odwiedziłam mój ulubiony sklep - Marks & Spencer. Nie tylko dlatego, że bardzo miło kojarzy mi się z moim pobytem w Londynie, ale także dlatego, że ma fantastyczny dział z jedzeniem przyjazny wegetarianom.

Jeśli produkt nie zawiera mięsa, na opakowaniu łatwo znaleźć napis SUITABLE FOR VEGETARIANS. Poza tym sporo produktów oznaczonych jest słonecznikiem z napisem EAT WELL, co oznacza, że produkt, który mamy zamiar kupić jest pełnowartościowy, zbilansowany, nie zawiera sztucznych barwników, konserwantów, aromatów, a tłuszcz i sól występują w małych ilościach. Warto podkreślić, że w wielu produktach M&S jest sól morska, a wiadomo, że jest ona dla organizmu lepsza, bo dostarcza różne minerały.

W Marks & Spencer można znaleźć wiele smacznych przekąsek, niczym nie przypominających popularnych chipsów. Do moich ulubionych należą różnorakie orzeszki, pełnoziarniste snacki, azjatyckie chrupaczki (ja je tak nazywam ;-) i pyszne ciasteczka z parmezanem i bazylią (ale niestety dziś ich w sklepie nie było)





Oczywiście kupiłam coś wegetariańskiego, ale co to jest, dowiedzie się jutro, bo niestety dziś już w siebie nic nie wcisnę! :D

A teraz pędźcie na www.marks-and-spencer.pl :-)



P.S. Oczywiście mięsa nie jadłam. I na dobranoc jeszcze zdjęcie - centrum Warszawy - dzisiejszy wieczór. Wyglądało bardzo dostojnie i ładnie.


środa, 24 października 2012

Dzień 10. - "Bez mięsa"

Dziś bardzo króciutko, bo jestem strasznie zmęczona (niedawno wróciłam z pracy, a jest po 20...)

Oczywiście cały dzień przeżyłam bez mięsa - dobrze się z tym czuję i jestem z siebie dumna! :D

Śmieszne wydarzenie - na kolację zjadłam 2 kanapki z pasztetem sojowym pomidorowym, bazylią i żółtym serem. Oczywiście nie najadłam się, więc poprosiłam mojego ukochanego o dodatkową, taką samą kanapkę. Niestety pomylił bazylię z miętą... Ale zjadłam - to było odświeżające doznanie! ;-)

na zdjęciu kanapki z bazylią

wtorek, 23 października 2012

Dzień 9. - "Bez mięsa"

W Atelier Amaro...



Dzisiejszy dzień zaczęłam bardzo przyjemnie. Marka Iwostin zaprosiła mnie na konferencję prasową, która odbyła się w Atelier Amaro.

To urocza warszawska restauracja zlokalizowana niedaleko Łazienek Królewskich (ul. Agrykola 1, od strony Placu na Rozdrożu).

W Atelier miałam okazję skonsumować pyszne, ogromne, sycące, zdrowe i co najważniejsze - wegetariańskie śniadanie.

Najpierw wpałaszowałam musli z kefirem i wypiłam kawkę. Następnie spałaszowałam jeżyny i maliny z płatkami kwiatów (m. in. bratka). Potem kanapeczki z pysznego chleba z dynią i cudnym żółtym serem. Ciekawym dodatkiem do nich był zielony włoski orzech gotowany równo przez tydzień (!) - smakował wspaniale - pierniczkami! Następnym daniem była jajeczniczka z pietruszką. Nie wiem, co to była za pietruszka, ale smakowała, jak poziomki. Na koniec doprawiłam się racuszkami z marmoladą i jogurtem z owocami, podanym w kubeczku wykonanym z kory drzewa (wspaniały smak właśnie dzięki temu naczyniu!). Niestety nie znalazłam miejsca na croissanta z czekoladą, ale wypiłam szklankę wody i świeży sok pomarańczowy (z cząsteczkami, taki jak lubię).





Śniadanie nie z tej ziemi! Szkoda, że codziennie tak nie mam.

Koniecznie zajrzyjcie na www.atelieramaro.pl!

Oczywiście, jak to ja, w końcu zgłodniałam i w pracy zjadłam wczorajszy wynalazek - kotlety sojowe gotowane z fasolką Baked Beans. Nie jedzcie tego... Nawet nie próbujcie... Jest obrzydliwe. Ale nie fasolka, tylko te mokre kotlety sojowe. Najwidoczniej potrzebują one innego przygotowania, by były zjadliwe. ;-)



Na szczęście uratował mnie chińczyk - z bogatej oferty ;-) wybrałam danie wegetariańskie - tofu z warzywami z pikantnym sosem, ryżem i surówką z kapusty. Mniam! W sumie pocieszający jest dla mnie fakt, że od czasu do czasu będę mnogła zajrzeć do chińczyka. :D


poniedziałek, 22 października 2012

Dzień 8. - "Bez mięsa"

Dziś naprawdę mało zjadłam...


Rano pochłonęłam croissanta z czekoladą z piekarni Nowakowski Gorąco Polecam (ja kupuję w tej w warszawskiem Europleksie przy Puławskiej17). Jest niesamowicie dobry - cieplutki, posypany orzeszkami, a w środku ma chyba Nutellę! Niebo w gębie!

www.nowakowskisklepy.pl

Potem w pracy już tradycyjnie kawa, herbata i kanapki - bułeczka ze szczypiorkowym serkiem, rzodkiewką i pomidorem. Dokończyłam też wczorajsze owsiane czekoladowe ciasteczka Sante.


www.ahmadtea.pl - moje ulubione herbatki

Ale największa niespodzianka czekała na mnie w domu! Po powrocie zastanawiałam się, co tu zjeść... i nie potrzebnie! Bo mój ukochany zrobił specjalnie dla mnie wegetariańską pizzę! Oprócz sera, pieczarek, kukurydzy i cebulki, wylądowała na niej moja ukochana fasolka, słodkie wspomnienie z Londynu - Baked Beans! Co więcej, sopód pizzy był domowej roboty! Dziękuję Misiu! :*



Dziś zainstalowałam sobie także w moim telefonie aplikację Drinking Water. Będzie mi przypominała o piciu wody, bo zdecydowanie piję jej ostatnio za mało. Kontrola z góry zawsze się przyda! ;-)


niedziela, 21 października 2012

Dzień 7. - "Bez mięsa"

W podróży...


Dziś wracałam z Mrągowa do Warszawy, więc prawie cały dzień spędziłam w drodze.
Rano chapnęłam dwie kanapki z koperkowym pasztetem sojowym, surówką z pora i żółtym serem.


Obiadu nie zdążyłam zjeść, ale w autobusie opchałam się czekoladowymi ciasteczkami owsianymi Sante.

Kiedy w końcu dotarłam do domu, zrobiłam sobie dwie zapiekanki. Prosto i szybko.

 Zapiekanki z serami i bazylią 
  • 2 kromki chleba
  • 4 cienkie plasterki fety light
  • 2 plastry żółtego sera
  • kilka listków świeżej bazylii
  • 2 plasterki cebuli
  • keczup
Na chlebie układa się kolejno fetę, cebulę, bazylię i żółty ser. Tak przygotowane kanapki zapieka się w piekarniku w temp. 180 stopni, do momentu, aż na żółtym serze zaczną robić się bąbelki. Najlepiej serwować z keczupem. ;-)



Ale szczerze mówiąc, nie jestem zadowolona z siebie. Dzisiejszy dzień, pod względem jedzenia, jest chyba przeciwieństwem zdrowego odżywiania... Gdzie zbilansowane regularne posiłki, gdzie 5 porcji owoców i warzyw, gdzie woda mineralna? Na jutro też nic sobie nie przygotowałam... Dobrze, że mam koło siebie czekoladę na pocieszenie... ;-)

sobota, 20 października 2012

Dzień 6. - "Bez mięsa"

Dużo się jadło...


Dzień w Mrągowie minął mi bardzo przyjemnie. Pogoda była przepiękna! Prawdziwa złota polska jesień!

Wybrałam się na molo - oczywiście w towarzystwie dobrej kawy (z mrągowskiej kawiarnio-lordziarni Igloo) i pasztecików z kapustą i grzybami (z piekarni u Łuńskiego). Oczywiście w jedzeniu pomogły mi kaczki i łyski. ;-)



Na obiad przygotowałam zupkę. W sumie jakoś specjalnie się nie wysiliłam. Kupiłam mrożoną mieszankę warzywną Hortexu "Barszcz ukraiński". Warzywa zalałam 1,5 l wody (za miarkę wzięłam kufel do piwa - czyli 3x0,5 l ;-). Dodałam:
  • 1 łyżkę masła
  • sól
  • pieprz
  • koperek suszony (lepszy jest świeży)
  • makaron
  • liście laurowe
  • ziele angielskie
  • łyżkę oleju
I na koniec oczywiście śmietanę 12% (1 łyżkę). Zupka wyszła naprawdę smaczna!



Potem upiekłam jeszcze ciasto...

 Ciasto jogurtowo-cytrynowe ze śliwkami 
  • 1 mały jogurt naturalny
  • 3 kubeczki mąki (jako miarkę wzięłam właśnie kubeczek po jogurcie)
  • 1 kubeczek cukru
  • 1 kubeczek oleju
  • 3 jajka
  • 1 cukier waniliowy
  • 1/2 kubeczka mleka
  • 1 i 1/2 łyżeczki proszku do pieczenia
  • 3 duże śliwki
  • 1/2 cytryny - a z niej starta skórka i wyciśnięty sok
Jak się robi to ciasto? Miesza się mikserem wszystkie podane składniki, prócz śliwek. Wylewa się do blachy posmarowanej masłem i wysypanej bułką tartą. Na górze układa się wypestkowane i pokrojone w szóstki śliwki. Tak przygotowane ciasto wstawia się do piekarnika nagrzanego na 180 stopni na 20-30 minut. Ma być rumiane. To chyba jedno z łatwiejszych do wykonania ciast, a jest bardzo smaczne, lekko wilgotne, słodko-kwaśne.



Żeby się dobić, zamówiłam z tatą 2 duże pizze wegetariańskie z mrągowskiej pizzerii Duo Napoli - robią chyba najlepsze pizze na całym świecie. Obowiązkowo trzeba ją odwiedzić, będąc w Mrągowie. (www.napolimenu.pl)



A teraz leżę i zdycham... ehh... Czas na herbatę i film. Potrzebny mi był taki dzień - przyjemny i to bez mięsa! ;-)

piątek, 19 października 2012

Dzień 5. - "Bez mięsa"

Dziś miałam wyjątkowo zwariowany dzień i o tym, że nie jem mięsa, prawie wcale nie myślałam. Z resztą byłam cały czas najedzona i to chyba dlatego.

Najbliżsi obstawiają, kiedy nie wytrzymam i zjem mięso. Trochę mnie to denerwuje, bo jakoś naprawdę nie mam z tym problemu...

Ucieszyłam się, że mama nie wciskała we mnie na siłę żadnej wędlinki. Wręcz przeciwnie, w lodówce czekała na mnie pyszna porowa surówka. :D

Poza tym odkryłam dziś, że pasztet sojowy można dostać w wielu smakach. Skusiłam się na ten z koperkiem - pyszny.

W pracy wypiłam karton kakao. ;-) A teraz idę spać. :P


czwartek, 18 października 2012

Dzień 4. - "Bez mięsa"

Dziś króciutko, bo padam z nóg.


Mięsa oczywiście nie jadłam! :D Czuję się dziwnie ospała, ale to raczej z niewyspania.

Dziś w sklepie ochoczo rzuciłam się na wędzonego łososia, ale w połowie drogi zatrzymałam się i powiedziałam sobie: "To nie dla ciebie". Nie zrobiło mi się smutno, bo pobiegłam po szpinak. :D Ale dziś od rzeczy piszę, ale cóż. ;-) Każdy ma gorsze dni.

Widziałam się dziś z koleżanką, która nie jadła mięsa 8 lat. Obecnie okazjonalnie zje jakiegoś kurczaczka i chyba wędlinę. A robi to z rozsądku, bo mówiła, że jednak bez zwierzęcego białka człowiek jest bez energii.

Dała mi też kilka wskazówek, np. że powinnam jeść kiełki (jej ulubione to lucerny, brokuła i rzodkiewki), wcinać soję, soczewicę, ciecierzycę. Mówiła też coś o hummusie - smarowidle do kanapek. Podobno jest pyszny i robi się go właśnie z ciecierzycy. Mam gdzieś jakąś zapuszkowaną, więc wkrótce ją wykorzystam. Powiedziałam jej o pomyśle odwiedzin u dietetyka. Choć sama nigdy nie była, to stwierdziła, że to jest dobry pomysł. I do tego poleciła badania krwi, żeby sprawdzić, czy niczego mi nie brakuje - święta racja.

A rozmawiałyśmy przy zielonej herbatce zajadając się kanapkami z twarożkiem z ziołami, rzodkiewkami, pomidorkiem i oliwkami. Pycha! :D

Dziś niestety nie jadłam normalnego obiadu (w sensie nic na ciepło), bo wczoraj mi się nie chciało gotować. Ale dziś przygotowałam makaron na jutro. Wygląda bajecznie kolorowo. A co w nim jest?

 Kolorowy makaron ze szpinakiem 

  • makaron kokardki (prezent prosto z Włoch od moich kochanych przyjaciółeczek)
  • liście szpinaku podsmażone na oliwie z oliwek z wyciśniętym ząbkiem czosnku
  • pokruszony plaster fety light
  • łyżka kukurydzy z puszki
  • garść pestek dyni
  • i świeże listki bazylii


Proste, ale spróbowałam i mówię Wam - jest megadobre!



Teraz jeszcze szklaneczka wody mineralnej ze świeżą miętą i cytryną, prysznic, demakijaż, smarowanko kremami i balsamami i do łóżka!

A jutro jadę do domu. Mama pewnie będzie mnie namawiać na kotlety mielone. ;-)


środa, 17 października 2012

Dzień 3. - "Bez mięsa"

Wcale nie jest tak trudno!


No właśnie. Trzeci dzień. Emocje już nieco opadły, czuję, że jeszcze za często myślę o zrezygnowaniu z jedzenia mięsa.

W głowie kotłują mi się rozmaite pomysły na wegetariańskie dania. Czytam z namiętnością składy na opakowaniach produktów! ;-)

Jeszcze nie zdecydowałam, co zrobię z żywieniem mojego psa, póki co, je co jadł. Zmiana musi być procesem - i dla mnie, i dla niego. Z resztą zdecydowałam, że wybiorę się z nim do weterynarza (przy okazji corocznej szczepionki przeciw wściekliźnie) i spytam go o zdanie. To chyba będzie najrozsądniejsze. Poza tym widziałam się dziś z koleżanką, która twierdzi, że w dzisiejszych czasach na pewno znajdę jakieś ekologiczne jedzenie dla pieska (ale czy ekologiczne równa się znikomemu cierpieniu zwierząt?). Muszę się tego dowiedzieć.

Ogólnie jestem z siebie dumna. :-) I naprawdę czuję się wspaniale nie jedząc mięsa - myślę sobie, że przynajmniej nie przykładam ręki do ich cierpienia.

 Handel szczeniakami... 

Dziś przechodząc koło metra, widziałam pana, który sprzedawał szczeniaki. Jedno maleństwo drżało w jego rękach z zimna, a drugie siedziało w brudnej torbie wyłożonej ręcznikami papierowymi (delikatnie ujmując w stanie nieświeżym). Oczywiście bez grama wody i jedzenia. Oczywiście wściekłam się na faceta, więc mu nagadałam, że źle robi, że zachowuje się nieludzko. Ale co z tego? Nawet mi nie ulżyło, tylko chciało mi się płakać. Zastanawiam się, co on z nimi zrobi, jeśli ich nie sprzeda - utopi czy jakoś inaczej zabije? Bo wątpię, żeby zdecydował się je zatrzymać. Tym bardziej, że już kiedyś widziałam, jak sprzedawał inne szczeniaki.

Któregoś razu nawet zadzwoniłam na tak zwaną ekostraż miejską i spytałam, czy mogą coś z nim zrobić. Jednak pan odpowiedział, że niestety nie, bo w polskim prawie nie ma takiego zapisu, że nie można handlować zwierzętami (na szczęście czuć było po jego głosie, że bardzo żałuje, że nie może nic zrobić). Ale coś mi tu do końca nie gra. Od miłej pani z Polskiego Towarzystwa Opieki nad Zwierzętami otrzymałam mądrą wskazówkę - nie kupuje się od takich ludzi zwierząt. Może wydawać nam się, że ratujemy zwierzaka, ale trzeba pomyśleć w ten sposób, że oni na tym zarabiają i jeśli go kupimy, to ci ludzie "wyprodukują" sobie następne, żeby móc znów zarobić. I koło się kręci. Ehh... Pogrzebię w tych zapisach prawnych, popytam. Może da się jednak jakoś reagować? Jak dla mnie to powinno być przynajmniej tak, że widząc takiego człowieka, dzwoni się np. na tą ekostraż, oni przyjeżdżają, zabierają zwierzęta do schroniska (bo gdzie indziej?), a mu wlepiają taką karę pieniężną, że odechciewa mu się żyć. Gdyby chociaż te zwierzaki miały ciepło, wodę i coś do jedzenia... A tak, aż serce ściska z żalu...

 I zwrot w temacie... 

No bo jeszcze wypada napisać kilka słów na temat tego, co jadłam. Pasztet sojowy dziś królował - jest smaczny, a na kanapce w połączeniu z żółtym serem i pomidorem - pycha! Poza tym wsuwałam owsiane ciasteczka Sante o smaku czekoladowym (na opakowaniu piszą, że są megazdrowe!). Do tego 3 śliwki i znów winogrona (o tej porze roku są chyba najsmaczniejsze)



Na obiad upichciłam sobie kolorowy makaron z podsmażaną cebulką, suszonymi pomidorami, kukurydzą, fetą light i przyprawami. To był konkretny posiłek! ;-) Naprawdę długo nie odczuwałam głodu. Jednak myślę, że chyba wybiorę się do dietetyka na początku listopada i zrobię sobie badania krwi, żeby zobaczyć, czy czegoś mi nie trzeba.